czwartek, 23 sierpnia 2012

2 rozdział ,, Pierwotny Księżyc"


Górne paski u góry były tym co widziała Jenny kiedy to Księżyc porwał  ją, a raczej książka w zaczarowany świat, więc co porwał, uprowadziło Jenny Książka, Księżyc czy to tylko jej wyobraźnia?!. 

Ranek był jasny, świeży; powietrzu unosiły się resztki porannej mgły. W lesie panowała niezmącona cisza; czasem tylko jakiś samotny, zbudzony ptak zrywał się nagle z krzykiem do lotu, ale i ten w końcu siadał cicho na innej gałęzi. Nawet drzewa, te stuletnie, zniszczałe giganty zdawały się spać. Nieświadome, że wśród nich, w tej dziczy, znajduje się człowiek. Pod jednym z nich, oparta plecami o pień, siedziała złotowłosa kobieta. Wyglądała, jakby trwała w pół-śnie; to jednak tylko pozory. Oczy miała otwarte, a zmysły wyostrzone. Całonocne czuwanie nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia; nie czuła zmęczenia. Zastanawiała się nad tym, czy wstać. Po niespokojnym wieczorze i nocy wątpliwe były jakiekolwiek niespodzianki dla Jenny, ale nie poczuła gwarancje bezpieczeństwa  to jednak bezpieczeństwa o jakim czytała... 

Jenny podniosła się, Doszła do wniosku, że w razie potrzeby i tak usłyszy najmniejszy dźwięk w promieniu pięćdziesięciu metrów. Przeszła bezszelestnie koło pogrążonego w śnie Kewara, a Arsen nawet na nią nie spojrzał poznała ich podążając ku Księżycowi, gdy go mijała; wciąż żuł beznamiętnie jedyną kępkę trawy, która zdołała tu wyrosnąć. Bez obaw oddaliła się od obozowiska. Ruszyła wolno między drzewami, nie oglądając się za siebie. Jej słuch, choć nie gorszy od kociego, nie wychwytywał nic. Tylko delikatny wiatr szumiał między liśćmi. Mimo to poczuła na karku znajome mrowienie: ktoś ją obserwował. Wiedziała kto. Zatrzymała się z wolna. - Dlaczego mnie śledzisz? - spytała, odwracając się.  A przed czym uciekasz? - usłyszała odpowiedź w myślach.Spojrzała w te stare, mądre ślepia. Teraz przyglądały jej się z uwagą i troską.  Nie uciekam – odparła, również telepatycznie, krzyżując ręce na piersi – Szukam strategii.  To dlaczego mnie unikasz? - spytał z wyrzutem.  To ty to powiedziałeś. - rzuciła obojętnie.  Po tylu latach szukasz samotności. Nie rozumiem tego – kontynuował, ignorując jej uwagę.  Już sama nie wiem, czy to ja jej szukam, czy ona mnie – odparła, wzruszając ramionami – Tamto zdarzenie ma swoje konsekwencje, od których się nie ucieknie. Dobrze o tym wiesz.Tornado nie spuszczał z niej wzroku.  Od tamtego momentu wszystko się zmieniło, ale najwięcej ty.  Wszystko się zmieniło, ja staram się tylko przystosować – odparła trochę za szybko, bo zabrzmiało to jak obrona przed nagłym atakiem. Przyjaciel jednak nie dał się tak łatwo wytrącić z równowagi.  Pamiętaj, że nie jesteś sama. Jesteśmy razem, a nawet to tego nie zmieni.Rzuciła mu dziwne spojrzenie spod przymrużonych powiek.  Yhm – mruknęła jakby z przekąsem – Kiedyś w końcu trzeba płacić za swoje błędy.Rozumiejąc dogłębny sens jej wypowiedzi, szturchnął ją pyskiem w bok. Uśmiechnęła się mimowolnie, ale jakby z wysiłkiem. Jej oczy jednak już dawno straciły wszelkie oznaki radości.  A kiedy masz zamiar powiedzieć mu o tym fakcie? Albo czy w ogóle zamierzasz, od tego zacznijmy.Roześmiała się na głos, choć w jej śmiechu nie było nic z wesołości.  Niby jak miałabym mu to powiedzieć? -  spytała, nie oczekując wcale odpowiedzi –Nie, nie zamierzam. To i tak dla niego nieistotne, a tylko by mu zamieszało w głowie.Tornado miał jednak więcej wątpliwości.  A jak masz zamiar przekonać go do pójścia za nami? Nie wyglądał na zachwyconego twoim pomysłem.  Już go przekonałam, zobaczysz. Moje argumenty zawsze są bardzo przekonujące.  W to nie wątpię.Przez chwilę nasłuchiwali w milczeniu. Po chwili jednak Tornado znów spytał;  Myślisz, że to on?  Jestem tego prawie pewna. Mało prawdopodobne jest, aby ktoś się pod niego podszywał. Przecież sam pamiętasz, jaki był. Karosz pokiwał łbem.  Raczej wątpię w to, by ktoś pamiętał go lepiej od ciebie. Jenny oderwała wzrok od drzewa, któremu usilnie się od kilku minut usilnie się przyglądała, by nie patrzeć na przyjaciela. Przez chwilę patrzyła na niego z dziwną miną; nie odpowiedziała nic. Wolała to przemilczeć.   
,,Dla czego ty mnie wybrałeś?!, zwykłą dziewczynę?!, Dla czego ty mnie
wybrałaś zwykłego mężczyznę o wampirycznych i seksualnych
zabarwieniach..."

Wszystko wokół zaczęło się budzić – ptaki w koronach drzew, zwierzęta w swoich norach. Las nabierał życia. Lecz nie tylko on. Tornado nastroszył uszy, starając się rozpoznać nadchodzące dźwięki.Wracajmy.Do obozu wracali już ramię w ramię. Na miejscu zastali Kewara prawie gotowego do drogi; przywiązywał swoje rzeczy do siodła. Na widok Jenny mruknął tylko: - A, jeszcze jesteś.Obserwowała go przenikliwie, na swój dziwny, koci sposób. - Więc dokąd zmierzasz? - spytała, choć dobrze znała odpowiedź. Mężczyzna przerwał swoje zajęcie, stanął do niej twarzą i przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu. Widać było, że już podjął decyzję, lecz bardzo mu się ona podobała. - A mam jakieś inne wyjście? Uznała to za zgodę. Kącik jej ust powędrował nieznacznie do góry. - Raczej nie – jej oczy rozbłysły – Gotowy?!   Trzy minuty później byli już na koniach. Jenny siedziała na grzbiecie swojego olbrzymiego, karego wierzchowca spięta i gotowa do jazdy, ale Kewar jeszcze się wahał. Wstrzymał ostro Arsena, który dreptał niecierpliwie w miejscu, rwąc się do biegu. Cierpliwie skierowała Tornado w ich stronę i rzuciła im pytające spojrzenie. Kewar zadrżał, czując na sobie jej wzrok. - Jak bardzo nam się spieszy? - zaczął niepewnie – Gdy zaatakowały mnie wilki, byłem na kilkudniowym  polowaniu. Nie jestem gotowy na długą podróż. - Co w związku z tym? - spytała, choć dokładnie wiedziała, do czego dąży. Wiedziała też dobrze, że nie tylko z potrzeby chce pojechać do domu. Ale, choć wydawało jej się to nie najlepszym pomysłem, zamierzała się jednak zgodzić.Muszę pojechać po parę rzeczy do domu – powiedział, starając się zachować pewny siebie ton  – Mieszkam około kilometr stąd. Sam – dodał, jakby w obawie, że może się nie zgodzić.Przez chwilę milczała, trzymając go w niepewności. W końcu jednak, pomimo wielu wątpliwości, pokiwała głową. - Prowadź. Wybrana przez niego droga była prostsza od wczorajszej, ale nieporównywalnie dłuższa.    
Przemierzali ją równym, lecz powolnym kłusem. Jenny jechała wyprostowana (ojciec ją zaraził końmi i jazdą konną więc wiedziała doskonale co i jak), chłodna i milcząca. Kewar zastanawiał się, skąd bierze się jej zachowanie: czy z dumnej pewności siebie, czy z niebywałego opanowania. Teraz jednak mimo niezmiennej u niej czujności, wydawała się być zamyślona.   
Po półgodzinnej jeździe dostrzegli za drzewami niewyraźny zarys budynku. Była to niewielka, zbudowana z surowych bali chata z małą zagrodą i przybudówką, służącą za prowizoryczną stajnię dla co najwyżej dwóch koni. Jenny nagle drgnęła. Poczuła coś, czego tu być nie powinno. Im bliżej znajdowali się polany, na której stała chata, tym było ciszej. Tak, było stanowczo za cicho. Las pustoszał; jakby wszystkie żywe stworzenia wolałyby się trzymać jak najdalej stąd. Tornado również odczuł to, bo przystanął i zastrzygł niespokojnie uszami; ruszył dopiero, gdy dźgnęła go lekko piętami w bok. Kewar najwyraźniej też coś zauważył, bo rozejrzał się zaniepokojony. 
Wyjechał mocno do przodu. Nim dojechał do ogrodzenia stanął jak wryty, powstrzymując ostro Arsena. Nie zwracając uwagi na jego dziki protest, jeszcze mocniej ściągnął wodze i zaklął siarczyście. Zorana nie zatrzymała swojego wierzchowca, lecz pochyliła się nad jego szyją i szepnęła mu coś do ucha. Chwilę później ogier przyśpieszył, wyminął drugiego konia i przeskoczył płot jednym susem. Wylądował miękko na ziemi i obrócił się wokół siebie, dając jeźdźcowi pełne pole widzenia. 

Jenny po chwili zatrzymała go i zmierzyła okolicę uważnym spojrzeniem. Zatrzymała je na drzwiach frontowych. 
Tuż nad wejściem, na grubym sznurze zawieszony był za ogon sztywny już, pręgowany kot. Pod nim, na drzwiach, wypalony był napis w języku, którego Kewar nie znał. Jeszcze przez chwile przyglądał się znalezisku w milczeniu, po czym zsiadł z konia i wprowadził go na podwórze.  Nie czuł wstrętu czy strachu. Był zły. Jenny również zeskoczyła na ziemię; jak zawsze nie zdradzała żadnych uczuć. Nie zwracając uwagi na Kewara, podeszła do drzwi, wyciągnęła sztylet i jednym, szybkim ruchem przecięła sznur. Złapała martwe zwierzę i odwróciła się w stronę mężczyzny. Na jego twarzy odmalowana była złość i irytacja. - Pochowaj go – powiedziała, chowając nóż. Wyciągnęła kota w jego stronę.Obdarował ją spojrzeniem, w którym na pewno nie było zgody. - Dlaczego? - spytał wyzywająco. - Zrób to – odparła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Z zimnym spojrzeniem oczekiwała, aż zabierze od niej trupa. Wziął go z miną pełną bezsilnej wściekłości i pogardy, ale odszedł zrobić to, co kazała.    
Ona w tym czasie zajęła się napisem. Na pewno nie był zrobiony ludzką ręką, lecz zaklęciem. Znała ten język, znała go jak by od podszewki nie wiedząc o tym!. Przeczytała go w zamyśleniu. Pod nim był symbol nie należący już do tego pisma: Pierwotny Księżyc, narysowana kilkoma pociągnięciami. Po chwili namysłu dotknęła jednego z jej ramion, szepcząc cicho słowa w tym samym języku, co tekst na drzwiach. Zarówno napis, jak i symbol zniknęły. Gdy uznała, ze zaklęcie przyniosło oczekiwany efekt, odeszła by umyć ręce w stojącej koło domu beczce z wodą. Z zamyślenia wyrwał ją Kewar, który podszedł do niej z rękoma ubrudzonymi ziemią i wyjątkowo wściekłą miną. Ze złością rozciął powierzchnię wody ręką, rozchlapując ją wokoło. Ze spokojem obserwowała, jak wyrzuca z siebie serię niewybrednych przekleństw. - Skończyłeś już ? - spytała chłodno, gdy twarde słowa przyniosły mu wyraźną ulgę. Obrzucił ją gniewnym spojrzeniem. Zanurzył ręce w lodowatej wodzie i milczał. - Widziałeś już kiedyś coś takiego? - I tak, i nie – odparł wymijająco. - To znaczy? - Widziałem pentagram. Obtrząsnął dłonie i odszedł. Zatrzymał się w połowie drogi do drzwi. - Teraz mogę wejść ? - spytał tonem nie wskazującym wcale na szacunek. - Pokiwała głową. - Teraz tak. Kewar wrócił po kilku minutach, trzymając mały pakunek, dwa bukłaki i broń. Zdecydował się wziąć też ze sobą łuk. Przywiązał wszystko do siodła; tylko nóż przymocował do swojego pasa. Miał odejść po coś jeszcze, lecz Jenny go zatrzymała. - Mogę zobaczyć ten bukłak? Nie ten, ten drugi.Spojrzał na nią pytająco, lecz podał jej to o co prosiła. Sprawdziła zawartość po zapachu. 
Kewar uniósł brwi i spytał: - Jakiś problem? - Pokręciła głową. - Nie, dopóki samodzielnie utrzymasz się w siodle.Po paru minutach byli gotowi do drogi. Jenny dosiadła swojego wierzchowca i poczekała, aż Kewar zrobi to samo. Pięćdziesiąt metrów stąd jest najbliższa wieś – poinformował ją. 
Jedziemy w przeciwną stronę – odpowiedź była banalna, acz jednoznaczna. Jenny wyjęła coś ze swojej sakiewki i sypnęła tym za siebie. - To przed złodziejami – wyjaśniła, nim Kewar zdążył o cokolwiek spytać. Nie dodała jednak, że dzięki temu budynek będzie niewidoczny. Pognała Tornado w stronę puszczy; drugi jeździec ruszył za nią.
   Tego wieczora mieli już za sobą sporą drogę. Jenny, nie wiedząc czemu, spieszyła się, niespokojna jak ogier, którego dosiadała. Mimo że tempo narzucał głównie wierzchowiec, jej najwyraźniej nie zależało na wstrzymaniu go. Dziki, kary ogier miał o wiele więcej sił i chęci do biegu od gniadosza, który nierzadko zostawał daleko w tyle. Wierzchowiec Kewara nie był przyzwyczajony do długich dystansów, ani też do takiej prędkości. A Tornado mknął niczym wiatr.Nim zdążyło się dobrze ściemnić Zorana uznała, że na dzisiejszy dzień wystarczy jazdy. Wkrótce znaleźli miejsce na tyle obszerne, by móc rozpalić ognisko i przenocować. Kewar zsiadł z konia i rozsiodłał go; sierść  Arsena błyszczała od potu, zupełnie jakby ktoś oblał go wiadrem wody. Mężczyzna zerwał kępę trawy i zaczął nią czyścić wilgotny grzbiet wierzchowca. Jenny, nie zwracając na niego uwagi, puściła Tornado wolno, by mógł odpocząć, a sama zajęła się ogniem. Gdy zbierała drewno na opał, Kewar odszedł, by coś upolować. Wrócił dość szybko, trzymając na ramieniu dwa zające; ona  kończyła właśnie układać stos. Usiedli po dwóch stronach otoczonego kamieniami paleniska, nie patrząc na siebie. Myśliwy wyciągnął nóż i zajął się oprawianiem zwierzyny. Kobieta odgarnęła se kruczoczarne włosy sprzed twarzy i zarzuciła je na plecy, 
by przez przypadek nie zajęły się ogniem. Nie zamierzała jednak rozpalić go w zwyczajny sposób. Uniosła do góry dłoń i ściągając brwi w skupieniu, szepnęła: flagro.   Kewar podskoczył zaskoczony, zacinając się własnym nożem. Warcząc coś gniewnie pod nosem, rzucił jej niezadowolone spojrzenie. Jej palce płonęły. Płonęły, nie robiąc jej przy tym najmniejszej szkody. Spojrzała na niego krótko, pytająco, a ogień na jej dłoni nawet nie zadrżał. Podpaliła stos; niewielkie płomyki z jej ręki pochłonęły drewno niczym wygłodniały pies tygodniowe ścierwo. Pióropusz ognia szybko rozświetlił mroki zbliżającej się nocy. Jenny zacisnęła pięść; ogniki zgasły z sykiem, a spomiędzy jej palców wydobyły się smużki dymu. Kewar, ssąc zranioną rękę, przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, po czym z niemrawym pomrukiem wrócił do przerwanego zajęcia.   
Jenny podniosła się z klęczek i  odsunęła się od ognia. Usiadła, przyciągając do siebie kolana. Przez chwilę wpatrywała się w płomienie, wsłuchując się w trzaski pożeranych przez nie gałęzi. - Dlaczego tak boisz się magii? - spytała, odrywając wzrok od ogniska.. - Nie boję się. Po prostu jej nienawidzę. - Nie uwierzysz, ile wspólnego ma nienawiść i strach. - stwierdziła – Dlaczego tak nie znosisz tego, co robię? - Paranie się magią czy sam kontakt z nią przynosi same nieszczęścia – warknął. Rozczłonkowywał mięso z dziką zawziętością, jakby zwierzę zawiniło mu czymś za życia. Postanowiła spytać go o coś konkretniejszego, widząc, że z tej rozmowy nic nie wyjdzie. - Gdzie i kiedy widziałeś tamte Księżyce i dla czego ja zostałam tą wybraną z okiennicy? i wszystko wydawało się jak pentagram - spytała, patrząc na niego spod uniesionych brwi – Dokładnie pięć lat temu, w tym samym miejscu. - To nie jest pentagram – poprawił ją – w każdym razie nie w takim znaczeniu, jakim pojmują go ludzie. Czy znalazłeś wtedy coś poza Trzema Księżycami?   
Jego odpowiedź była natychmiastowa, pozbawiona emocji. - Własną matkę. Martwą.   Zapadła pełna napięcia cisza. Paroma słowami Kewar wyrzucił z siebie to , co nękało go przez cały dzień i życie. 
Trudno było stwierdzić, czy zrobiło mu się po tym lepiej, bo ukrył swoje uczucia pod maską obojętności. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się pusto w przestrzeń przed sobą.Przyglądała mu się uważnie. A więc wyjaśniło się. Rozumiała, co czuje, ale nie potrafiła pocieszyć go, współczuć. Potrafiła za to wyczuć uczucia każdego, kogo spotkała, lecz własnych została pozbawiona już dawno. Gdy patrzyła na czyiś płacz, jej serce nawet nie drgnęło; widząc czyjąś radość mogłą jedynie uśmiechnąć się ze zrozumieniem, lecz czując się przy tym jak oszustka, usiłująca zachować twarz. Nie znosiła chwil takich jak ta; gdy nie mogąc powiedzieć nic odpowiedniego, musiała milczeć.   
Kewar nie należał jednak do tych, którzy całe życie przeżywają swoją przeszłość. Skończył zajmować się jednym zającem i sięgnął po drugiego. Tego skończył znacznie szybciej.  Widać było, że to co robi, robi z pasją i długim doświadczeniem jak na to swoje dwadzieścia dwa lata. Umiejętność łowienia i oprawiania zwierzyny mogła mu się bardzo przydać. Podobnie jak poprzedniego wieczoru, zaczął piec mięso. Jenny zdecydowała się kontynuować. - A co z twoim ojcem? - Ja nie mam ojca - odparł, starając się zachować obojętny ton - Porzucił moją matkę, gdy zaszła w ciążę. Nigdy go nie widziałem. Pokiwała głową. Choć tego nie okazała, ten fakt zainteresował ją. Nieznane pochodzenie ojca mogło wiele sugerować, ale niewiele wykluczało. - Słyszałeś coś o nim, kim był? - spytała. - Nic. Zupełnie nic.  
,,Nie wiecie że ogień zmyli wasze tropy, ogień będzie czarną drogą, więc to ja
będę wasz zmorą..."
W milczeniu przygotowywał kolację. 
Z jednego zająca przygotował dzisiejszą strawę, a drugiego tylko uwędził. Pokrojone w paski, lekko przypieczone mięso mogło mu starczyć na kilka następnych posiłków.   Gdy skończył, nałożył potrawę do dwóch drewnianych miseczek. Jedną z nich podał dziewczynie. Zmierzyła go tylko wzrokiem. - Weź to - powiedziała, choć w odpowiedzi otrzymała jedynie zimne spojrzenie odmowy - Weź. Od wczoraj nic nie miałaś w ustach.Pokręciła głową. - No chyba, że o czymś nie wiem - zażartował - Upolowałaś coś własnymi zębami czy jesteś wampirem?! A ty może ty jesteś Wampirem?! Spytała Jenny, Kewar odparł - Nie piję ciepłej krwi - zaprzeczył stanowczo - więc nie poluję przemieniony, a już na pewno nie jestem wart...   Jej spojrzenie było zimne ale już nie obojętne. - Więc mam rozumieć, że nigdy nic nie jesz?   Nie zaprzeczył, ale i nie zgodził się. - Zjedz sam powiedziała. Wzruszył ramionami i wziął miskę usiadł obok ogniska i zajadał    - Jeśli zechcesz, weźmiesz pamiętaj. - Nie zechcę - przerwała mu, nim skończył mówić. Zastygł w połowie ruchu i spojrzał na nią zdziwiony. Nie odwróciła wzroku. Popatrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym zajął się sobą. - Ja dziś czuwam - oznajmiła, nie interesując się specjalnie tym, co on ma do powiedzenia na ten temat. Nie czekając na jego protesty, podniosła się i w milczeniu odeszła na kilka kroków. Oparła się plecami o pień jednego z drzew, odchyliła głowę i przymknęła oczy i sen nagle zamknął jej powieki (...) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz